Bodyguard na teatralnej scenie – czy tam iskrzy podobnie jak przed kamerą?
Przeniesienie filmu na deski teatru to niełatwa sztuka. Na falach mojej miłości do romansu w filmie Bodyguard popłynęłam prosto do teatru Adria w Koszalinie, który przedstawił swoją wersję tej uroczej historii miłosnej. Byłam ciekawa, czy aktorom uda się oczarować mnie wątkiem romantycznym, podobnie jak zrobili to Whitney Houston i Kevin Costner.
Wiem, że ta historia to również wątek kryminalny i wielki świat muzyczny. Bodyguard jest historią dramatyczną, biorąc pod uwagę fakt, że Rachel Maron ktoś prześladuje do tego stopnia, że konieczne jest wzmocnienie dotychczasowej ochrony. Ale dla mnie całe piękno kryje się właśnie w tym zakazanym uczuciu, które pojawia się wcale nie na początku i nie wiadomo, jakiego zakończenia doczeka.
W pierwszych minutach spektaklu rozbawiło mnie moje przyzwyczajenie do oryginału. Gdy usłyszałam pierwsze kwestie po polsku, poczułam, że w tle brakuje mi angielskich dialogów, jak to zawsze słychać w filmach z lektorem. Śmieszne wrażenie, które szybko się jednak zatarło, bo zatopiłam się w tym, co działo się na scenie. Nie miałam na co narzekać, zamiast tego zostałam oczarowana.
Spektakl pełen barw, światła i emocji. Piosenki pojawiały się częściej niż w filmie i były fajnie wplecione w akcję. W pewnym momencie z zaskoczeniem poczułam, że mam gęsią skórkę. To aktorki swoim śpiewaniem grały na moich emocjach i pięknie im się to udało.
Choć na scenie królował język polski, bo to jednak przedstawienie w polskim teatrze dla polskich widzów, to cieszę się też, że w piosenkach został zachowany oryginalny język. Nie sądzę, by osobom nieznającym angielskiego popsuło to wrażenia. Wykonanie piosenek połączone z grą świateł dokładnie opisywało mi to, co działo się w głowach i sercach bohaterów, nawet gdy nie wsłuchiwałam się w tekst.
Kreacje i układy taneczne to temat na osobną opowieść. Wystarczy chyba, gdy stwierdzę, że moje oczy śmiały się nasycone kolorystyką, blaskiem i czyimś dobrym gustem. Aktorki, ubrane w cudeńka dobrane z idealnym wyczuciem do odpowiedniej sceny, po prostu zachwycały. Absolutnym hitem dla mnie było też slow motion zafundowane w pewnym momencie. To trzeba zobaczyć, tego opisać się nie da. Układy choreograficzne były ciekawe i bardzo synchroniczne. A to już było miodem na moje serce, zwłaszcza że byłam świeżo po obejrzeniu czegoś, co podobno miało być układem choreograficznym – w innym spektaklu, w innym mieście. Koszaliński teatr Adria pod tym względem również mocno się wykazał, na całe szczęście!
To wszystko plus niektóre momenty przerobione na potrzeby teatru wspaniale przedstawiły świat, w którym musiał odnaleźć się człowiek powołany do jednego celu: by ochronić życie gwiazdy i jej bliskich.
Frank miał być zimny i obojętny i taki właśnie był. Przeważnie. Bo w to wszystko aktor fajnie wplatał dobre serce bohatera, które momentami wystawiało nosek do ludzi. Mam nadzieję, że nie obraziłby się, gdyby wiedział, że w moim sercu rola Franka zawsze będzie należała przede wszystkim do Kevina Costnera, ale temu, którego miałam okazję tutaj oglądać, w sumie niczego nie brakuje jako jego następcy – przystojny, przyjemnie zbudowany, z miłą dla ucha barwą głosu i uroczym uśmiechem.
Frank z filmu wydawał mi się momentami zagubiony i chyba tylko tego specyficznego dla Kevina Costnera zagubienia nie odnalazłam we Franku z przedstawienia, ale nie odbieram tego negatywnie, bo trzeba pamiętać, że tak, jak każdy piosenkarz po swojemu odczuwa i wykonuje daną piosenkę, tak każdy aktor traktuje daną rolę. Jedyne, co mnie akurat bardzo rozczarowało, to mocne spłycenie i przez to chyba troszkę zepsucie sceny, w której Frank ma perypetie w kuchni, które kończą się jego uroczym „Nie rozmawiajmy o tym więcej”. Kocham tę scenę, zawsze mnie ona bawiła, ale tutaj poczułam jakiś taki lekki niesmak… niedosyt? W moim odczuciu coś tu po prostu nie zagrało tak, jak powinno.
I wreszcie – romantyczne napięcie między bohaterami. Było. I między bohaterami na scenie iskrzyło. On się na nią patrzył tak, jak powinien. Padło wiele słów, które zazwyczaj budują ten odpowiedni klimat. A czy mnie to powaliło? Nie tak, jak w filmie, ale to już wina wyłącznie mojego przywiązania do filmu. I jestem pewna, że gdybym filmu wcześniej nie oglądała, żyłabym teraz wątkiem romantycznym z tego spektaklu 😉
We wrześniu 2022 będzie kolejna okazja do obejrzenia tego spektaklu. I cóż. Ja się wybieram. Ja chcę to przeżyć jeszcze raz!
Zdjęć ze spektaklu celowo nie ma w tym wpisie. Raz, że w trakcie oglądania nie wolno robić zdjęć, więc się grzecznie dostosowałam, co nie było trudne, bo urzeczona widowiskiem zapomniałam kompletnie, żeby coś pstryknąć. Dwa, że nie chciałabym popsuć wrażeń osobom, które dopiero się tam wybierają, takimi spojlerami 🙂