[+7]”Świąteczny spadek” nie łamie schematów, więc tym bardziej warto się przy nim zatrzymać ;)
Luby skomentował ten film jako najnudniejszy ze wszystkich świątecznych komedii romantycznych, jakie przyszło mu ze mną oglądać. Do moich najulubieńszych też jakoś nie należy. Dlaczego więc trafił na ten blog? Bo jest to jednak wątek romantyczny, który obejrzałam nawet jakieś trzy razy. Uważam więc, że warto go tu opisać, a później dopiero zastanawiać się czy nie usunąć 😉
Film (z 2017 roku) jest oparty na znanym schemacie. Ona jest rozpieszczonym dzieciakiem, z której nie ma pożytku dla rodzinnej firmy. Zirytowany ojciec chce dać jej nauczkę, więc wysyła ją na misję specjalną, prawie bez kasy i środkiem transportu, jakiego ona na oczy nie widziała… chyba, że w filmach fantastycznych. W dodatku anonimowo, żeby tylko nikt się nie dowiedział, że to ta bogata imprezowiczka. W końcu ludzie gazet ani Internetu nie mają w takim zacofanym miasteczku i jeśli ona jest sławna, to na pewno tam nikt nie będzie o tym wiedział… ok. Miało być bez jadu. Na tym blogu kochamy wątki romantyczne 🙂
Tak faktycznie to sam wątek jest uroczy. Lubię takie tandetne sceny, które ukazują jak to jaśnie księżniczka nie wie jak posługiwać się odkurzaczem, ale stopniowo zaczyna budzić się w niej normalność i jest reformowalna na tyle, by ten jeden jedyny wyśniony zauważył w niej świetny materiał na swoją ukochaną.
Reformowalna? W schematach zazwyczaj opornie to idzie. Bohaterki jakoś nie mają ochoty wyciągać wniosków z własnych błędów, w efekcie czego mamy cały teatr komicznych sytuacji. Dopiero pod koniec “mądrzeją”. Tutaj jednak Ellen sama proponuje, że odkupi swoje winy, najpierw ojcu, później przyjmuje pracę sprzątaczki, bo wierzy, że w ten sposób może pokazać innym, że jest warta coś więcej, niż tylko wielkie zdjęcie na pierwszej stronie gazety, opatrzone niezbyt przyjemnym nagłówkiem.
Luby stwierdził, że w tym filmie się nic nie dzieje, bo nawet cicha akcja między głównymi bohaterami to jakieś nieporozumienie i jest tak cicha, że on jej po prostu nie zauważył. Scenę pocałunku przewidział bez problemu, ale to by było na tyle. Tam ktoś do kogoś uderza? Mi się z kolei podobało to, że nie lecieli na siebie już od pierwszego wejrzenia.
Choć faktycznie trzeba było się trochę naczekać, by zauważyć pierwsze symptomy zainteresowania dziewczyną, to jednak warto, bo facet umie się “odpowiednio” popatrzeć. Poza tym, czekając na wielkie love story, mamy możliwość obserwować Ellen i jej niezdarne próby bycia zwyczajną, co jest według mnie nawet urocze.
Luby uznał, że gość jest jakiś niezbyt rozgarnięty, skoro obraził się na dziewczynę za brak szczerości, a powody, dla których kłamała, jednak całkiem mocno bronią ją przed takim atakiem. Owszem, luby ma rację.
Jednak ja dopatrzyłam się drugiego dna. Według mnie bohater atakuje ją, bo w ten sposób daje upust swojej zazdrości. Jakby nie patrzeć, zainteresował się zaręczoną kobietą i gdy wreszcie dotarło to do niego, po prostu zabolało. Co innego usłyszeć gdzieś w biegu, że ona kogoś ma, a co innego zobaczyć ją w jego ramionach.
Na koniec jeszcze jedno. Dlaczego. Dlaczego to ZAWSZE musi być KAREN z KSIĘGOWOŚCI? Jeśli chodzi o zdrady facetów w amerykańskich filmach, to ZAWSZE jest jakaś Karen z księgowości. Litości. Litości… -.-
Film ten pakuję do tego samego worka, w którym już umieściłam “Bezcenny dar”. I polecam na świąteczne klimaty, bo jednak Bożego Narodzenia ani śniegu tutaj nie zabraknie 😉
Wszystkie zdjęcia to printscreeny z filmu z Netflix.
2 komentarze
Karolina
Dla mnie główna bohaterka jest źle obsadzona – pulchniutka Eliza Taylor jest wpisz wymaluj przeciętna panienka z klasy średniej i bliżej jej do odkurzacza niż do wielkiej forsy, dlatego, moim zdaniem sceny sprzątania wypadają nieprzekonywająco. Może realizatorom chodziło o to żeby bohaterka była bliższa przeciętnej amerykańskiej nastolatce, która będzie się z nią utożsamiać?
Schemat powielany w wielu filmach, ale przecież takie filmy ogląda się dla poprawy nastroju, są jak ciastko z lukrem – zjadasz, ale zdajesz sobie sprawę z konsekwencji 🙂
Dzięki za bloga, miło się go czyta, nawet jeśli nie zawsze się z Tobą zgadzam.
Ps. Mój facet dałby się prędzej zabić niż obejrzał to ze mną – a jakby już, jego komentarze zepsuły by mi całą przyjemność.
Aga
Właśnie poddałaś mi pomysł, chyba zrobię wpis z bohaterami, którzy z kolei wg mnie zupełnie nie pasują do przydzielonych im ról romantycznych bohaterów 😉 Ja wcale nie oczekuję, że każdy będzie się ze mną zgadzał – wręcz przeciwnie, naprawdę fajnie poczytać cudzą, odmienną od mojej, opinię i bardzo Ci dziękuję, że podzieliłaś się tutaj swoją 🙂 Nie ma co kryć – to nie jest blog dla wszystkich, bo piszę na dość wąski i w dodatku specyficzny temat 😀
Czasami, gdy nie mam nastroju, irytuje mnie ten powielany ciągle schemat… To znak, że zdecydowanie nie powinnam wtedy do takich filmów zaglądać. Ale z drugiej strony częściej bywa tak, że takich schematów się po prostu szuka, bo obejrzę jeden tytuł i nie mam dość, ale nie chcę oglądać drugi raz tego samego. Więc ma to swoje plusy i minusy. Teraz np. znów mam fazę na filmy z wątkiem miłosnym na linii nauczyciel-uczeń i problem dużej różnicy wieku i ryję jak kret w internecie w poszukiwaniu czegoś nowego. Oczywiście w azjatyckich produkcjach, bo raczej tylko tam potrafią nie zrobić od razu z takiego filmu thrillera.
PS Ach ci mężczyźni 😉 Powiem Ci, że my teraz „męczymy” dwie mangi. Ja nie mogę przebrnąć przez „Dengeki Daisy”, bo akurat wsadzili jakiś wątek sensacyjny, który nudzi mnie niemiłosiernie, a luby utknął w połowie „Strażnika domu Momochi”, gdy zaczął się wątek romantyczny 😀