W książkach/komiksach

W poszukiwaniu szczęścia i spokoju – „Miejsce na ziemi” Anny Balińskiej [PATRONAT]

Otworzyłam na chwilę, chciałam tylko zobaczyć. Prawie natychmiast znalazłam się w tym urzędzie obok Ani, patrząc na rozsypane wokół niej papiery i przyglądającego się jej Jana.

Potem razem z nią wlazłam na rozmowę kwalifikacyjną do tego pokoju, gdzie siedział Marcin. W nos wleciał mi zapach typowego, małomiasteczkowego urzędu, a pani Tereska sprawiła, że na rękach poczułam gęsią skórkę. Sama się jej przestraszyłam!…

Gdy nagle spojrzałam na numerację stron, okazało się, że dwadzieścia już za mną. W taki sposób Ani Balińskiej udało się mnie po raz kolejny złapać w sidła swojego talentu.

Miejsce na ziemi – troszkę o fabule

Akcja powieści toczy się wiosną, więc jest idealna na już. Załapiemy się na Wielkanoc i nawet pierwsze letnie grilowanie. Większość czasu spędzimy jednak w urzędzie miasta. To tam wpadają ludzie załatwić swoje sprawy. To tutaj bohaterka spędza większą część swoich pierwszych dni w nowym miejscu.

Praktycznie nic nie wiemy na temat jej życia prywatnego, co robi wieczorami. Razem z nią wdrażamy się w nowe obowiązki, poznajemy mieszkańców, zaczynamy kojarzyć, jakimi plotkami i problemami żyje ta społeczność.

Ich dwóch, ona jedna

Marcin i Jan to pierwsi mężczyźni, jacy pojawiają się w powieści. I praktycznie po pierwszym spotkaniu mogę wyrobić sobie sympatię do jednego i dość dużą niechęć do drugiego. Ale niech Was to nie zmyli, ja po prostu mam alergię na podrywaczy. Nie znoszę zadzierających nosa, zbyt pewnych siebie i swojego uśmiechu pajaców. A takim właśnie na początku sam siebie przedstawia Jan. Czy coś się później zmieni? Cóż, musicie przeczytać książkę 😉

Marcin na starcie odstrasza. Jest kulturalny, poważny i zdystansowany. Konkretny, choć z pewną dozą poczucia humoru – to moje pierwsze wrażenie. I właśnie za to obdarzam go sympatią już od pierwszej chwili, mając ogromną nadzieję, że się nie mylę i ta jego “normalność” to nie są tylko pozory. Czy się pomyliłam? Cóż, musicie przeczytać książkę 😉

Ania jest przesympatyczną, zwyczajną dziewczyną, która chce zacząć od nowa, ale bardzo się tego nieznanego nowego boi i jest pełna wątpliwości. Podchodzi do życia z rezerwą i tu się z nią mocno utożsamiam, bo ja też wolę się pozytywnie zaskoczyć niż nieprzyjemnie rozczarować. A tak się dzieje, gdy człowiek za bardzo czegoś chce, i uwierzy, że na pewno się uda. A jednak dziewczyna walczy o swoje, choć nie zawsze we właściwy sposób. Momentami jest bardzo nieporadna. Zwłaszcza w kwestii facetów. Momentami zupełnie jej nie rozumiem.

I nagle trzeba uzbroić się w cierpliwość

Tajemnice. Ania ewidentnie coś ukrywa. Najpierw pojawiają się wspomnienia o Wojtku i Paulince. A czytelnik zaczyna się zastanawiać: miała męża i dziecko? Oboje nie żyją? Kolejne wzmianki o tej dwójce wcale nie pomagają.

Nie dałam rady sama się domyślić, co takiego Ania dźwiga w swoim sercu. A autorka sprawy nie ułatwia, bo gdy już, już ma uchylić większego rąbka tajemnicy, kotara opada jeszcze głośniej, światła gasną i nadal nie wiadomo, co tam się wcześniej stało. Zaskoczenie było spore! I warte cierpliwości.

Tu jest mój wątek romantyczny!

Z każdą stroną coraz bardziej drażni mnie Jan i coraz bardziej lubię Marcina. Są takimi przeciwnościami, tak skrajnie kontrastowi. I tu znów autorce należą się wyrazy uznania, bo udaje jej się mnie rozzłościć. Za każdym razem, gdy Jan pojawia się na horyzoncie, mnie coś trafia. Sama nie wiem, czy Anna naprawdę go nie chce, czy bardziej nie może się zdecydować, czego ona tak naprawdę chce. A może mój instynkt mnie totalnie zawodzi? I już zgłupiałam.

Emocje biorą górę i nie obchodzi mnie to, że ludzie zmieniają się pod wpływem miłości. Że nawet największy laluś potrafi odrzucić swój styl życia na rzecz tej jednej jedynej.

Wiem, czego ona chcieć powinna! Ja wiem, gdzie jej serce będzie szczęśliwe. I tym bardziej nie mogę pogodzić się z oczekiwaniem, czy będę zawiedziona, czy jednak spełni się wątek miłosny bliski memu sercu i romantycznej duszy. Zero litości dla czytelnika. No jak tak można? 😉 A to dopiero połowa powieści.

Jedynym, malutkim minusem w tej powieści jest to, że wg mnie słowo “kocham” pojawia się zdecydowanie za szybko.

I wszystko jasne! Ale spojlerów nie będzie ;P

Miłość to jedno, a trudna sytuacja Ani, o której nie ma pojęcia nikt poza wtajemniczonymi – to coś zupełnie innego. Macierzyńskie serce bohaterki w pewnym momencie zaczyna grać pierwsze skrzypce, choć nadal dzieje się to wszystko na tle emocjonalnego roller coastera dwóch wrogo nastawionych do siebie mężczyzn. Założę się, że wspomniana na początku Paulinka sprawi, że w oku absolutnie każdego czytelnika pojawi się choć jedna łza.

 

Pani Aniu, domyślam się, że powieść powstawała już po wybuchu pandemii. Jeśli mam rację, bardzo, ale to bardzo dziękuję, że nie umieściła Pani fabuły w świecie maseczek i płynów dezynfekujących. Cudownie było móc spędzić popołudnie w normalnym świecie, do którego tak bardzo tęsknimy.

A książkę serdecznie polecam, choć patronat dostał mi się zupełnie przypadkiem. Dowiedziałam się o nim, gdy już wyjechał z drukarni 😀 Ale do tej autorki akurat mam już duże zaufanie i wcale się nie zawiodłam. Jestem dumna, że moje logo miało zaszczyt znaleźć się na tej okładce. Dokładnie takich historii szuka w książkach Romantyczny Akapit!


Dzięki za uwagę 🙂


Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Literackiemu Białe Pióro.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *