W książkach/komiksach

Podboje miłosne Molly, czyli “Sherlocka” ciąg dalszy

Ostatnio zajmowałam się kobietami w życiu Sherlocka. Teraz pozostał do poruszenia temat sercowych rozterek mojej ulubienicy, Molly. Oczywiście wciaż tkwię w temacie serialowego detektywa. Uwaga na spojlery.

Molly i jej sercowe wybory

Molly pojawiła się przez cztery sezony z dwoma panami u boku. Tego jednego można w ogóle nie brać pod uwagę, bo jak sama zainteresowana przyznała, nie spotykali się. Wszystko skończyło się po zaledwie trzech randkach (ku mojej radości, bo jednak drań i bad boy z niego później wylazł). Można popatrzeć na dziewczynę krzywym okiem, bo ona go wykorzystała. Jak się później okazało, był to zupełnie nieświadomie układ dwustronny. Ale o co mi chodzi?

Jim Moriarty

Jim przyszedł do Molly, gdy ta tkwiła u boku Sherlocka zajętego mikroskopem i badaniem tego, co lubił najbardziej: dowodów zbrodni. To była świetna okazja, by uroczy detektyw zobaczył ją przy innym facecie i oszalał z zazdrości. Jak wiemy nic takiego nie miało miejsca, aczkolwiek Sherlock zupełnie uprzejmie poinformował ją, by dała sobie spokój z tym mężczyzną, który całym sobą pokazuje, że woli… płeć odmienną. Jakby nie patrzeć, przy takim guście dziewczyna nie ma szans.

Sherlock wystawiony na próbę

Jim jednak nie jest odmiennej orientacji. On po prostu wykorzystał biedne dziewczę, by poznać Sherlocka, swojego największego wroga (a wg mnie również i ulubieńca), spotkać się z nim wreszcie twarzą w twarz. Przydał się przy tym Molly. Nie ma tu mowy o jakiejkolwiek chemii, zażyłości czy czymkolwiek innym. Choć uważam, że jest na czym oko zawiesić, bo w rolę sprytnego przestępcy wcielił się całkiem przystojny i sympatyczny aktor, to jednak równie dobrze mogłaby do tego laboratorium przyprowadzić pierwszego lepszego przechodnia z parku i przedstawić go jako swoją obecną randkę. Tyle z jej amorów, co z zazdrości Sherlocka w tej scenie. Może poza Johnem Watsonem, który obserwował całe zajście uważnie, nikt tam nie zwrócił uwagi na zabiegi biednej Molly, by zdobyć to, czego tak naprawdę pragnęła.

Ten drugi…

Wart uwagi jest drugi chłopak Molly, od którego pierścionek nosiła na palcu i nawet przez chwilę była szczęśliwa. Do czasu… ale o tym za chwilę. Gdy Sherlock zniknął na dwa lata, Molly straciła nadzieję. Wydaje mi się, że pożegnała się z ukochanym i ruszyła swoją drogą, bo skoro on już nigdy nie wróci i nawet nie będzie mogła widywać go przelotnie, to czy jest sens brnąć w to i trzymać się jedynej nitki wspomnień, która zagłuszy całą teraźniejszość? Nie żeby Molly jakoś usilnie próbowała być szczęśliwa, ale każdy w głębi chce choć odrobiny spokoju, łagodnego snu i codzienności, którą trzeba przejść, by znów wieczorem położyć się z poczuciem dobrze odrobionego dnia.

Kopia oryginałowi nierówna

Aż tu nagle przypadkiem pojawia się on. Później sprawdzę jak miał na imię.. chyba Tom. Nie pamiętam. Jedno jest pewne: gdy Molly go zobaczyła, stanęła jej przed oczami postać utraconej miłości. Namiastka Sherlocka. Facet, który mogłby być jego bratem prawie-bliżniakiem. Jest do niego bardziej podobny niż Mycroft. I ten facet jest zupełnie osiągalny. Nawet wyraża zainteresowanie jej osobą do tego stopnia, że nim detektyw znów pojawia się w Londynie, dziewczyna już ubiera na dłoń wymowną ozdobę.

Ale to tylko namiastka. Dlaczego tak go nazywam? Bo nie sądzę, by Molly naprawdę go kochała. Ona widziała w nim Sherlocka. Możliwość, której nie miała z oryginałem, więc wzięła sobie kopię. Tudzież namiastkę. Skłaniałabym się nawet ku tej kopii, bo sądzę, że styl ubierania się facet zmienił dopiero przy Molly. Wcześniej płaszcze i wiązanie szalików w ten konkretny sposób nie były mu jakoś bliskie. Zmieniła go Molly, by jak najbardziej zbliżyć partnera do upragnionego oryginału.

I zanim zacznę dziewczynę osądzać i krytykować, że niepotrzebnie robiła nadzieję biedakowi, przypominam, że nie chciała źle. Zerwała zaręczyny, gdy tylko uznała, że nie mają sensu, bo jej serce po prostu nie potrafi odwrócić się w jakąkolwiek inną stronę niż ku Baker Street 221B.

Z drugiej strony to zerwanie zaręczyn dziwnie pokryło się w czasie mniej więcej z powrotem Sherlocka do Londynu. I tu nasuwa mi się kolejna myśl, która zakiełkowała na weselu Johna i Mary. Molly miała tam okazję przyjrzeć się dokładnie obu panom. Swojemu narzeczonemu i swojemu ukochanemu (raju, jak to brzmi…).

Biedak nie miał szans

Niestety jej serce wiernie bijące dla Sherlocka zobaczyło, że niestety w takim porównaniu ten Tom nie wypada najlepiej. Po prostu nie jest Sherlockiem. Trudno się dziewczynie dziwić, bo Sherlockowi naprawdę trudno dorównać. Jeśli Tom nie podbił jej swoimi własnymi zaletami, to w starciu z tytanem geniuszu niestety mógł jedynie zejść z ringu. I tak się właśnie stało. Szkoda czy nie… Ja wiernie kibicuję “Sherlolly” 😉


Dzięki za uwagę! Jeśli spodobał Ci się wpis, zostaw komentarz. Chętnie poznam Twoje zdanie na ten temat!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *