W serialach

Kosmiczny romans w Roswell… w nowej wersji

Zniesmaczona krzywdzeniem oryginalnej historii miałam tego nie oglądać. Pech chciał, że umieścili wątek romantyczny w otoczce nieszczęśliwej miłości w dokładnie taki sposób, jak lubię: on ją kocha, ona o tym wie. Ale on nie biega za nią z obsesją, nie jest natarczywy i wulgarny, bo tego bym nie zniosła. I tak oto obejrzałam cały pierwszy sezon i dopiero w połowie drugiego zaczęłam się nudzić zbyt solidnego odejściem od tego, co znam i lubię w świecie Roswell.

Uwaga: mogą pojawić się spojlery, 
ja ich nie maskuję, więc nie czytaj, 
jeśli nie chcesz wiedzieć zbyt dużo!

O co chodzi z tym pierwszym sezonem, który tak mnie oczarował?

W pierwszym sezonie Max biega z maślanymi oczami za Liz. Coraz więcej osób ogarnia, że ona nie jest mu obojętna, a mnie najbardziej podoba się fakt, że ona sama się o tym dowiaduje. I podoba mi się, że wątek jego nieodwzajemnionych uczuć do niej jest trochę bardziej rozciągnięty niż na jeden odcinek.

To oczywiste, że oni będą razem, w końcu oryginalna historia (oraz serial z lat 90.) nie zakładały niczego innego, ale trzeba na to poczekać. A w międzyczasie dostaję na tacy wszystkie jego świdrujące spojrzenia. Uwielbiam, gdy na nią patrzy, bo patrzy jej prosto w oczy. Nie wstydzi się, nie ucieka wzrokiem, bo w sumie czego miałby się wstydzić? Swojej miłości? Cóż, zakochał się w niej już jako dziecko.

A ona już o tym wie. Nie ma co się dalej ukrywać. Przecież nie jest obsesyjnym świrem, który nie dawałby jej żyć. Mimo tego, że ona wie, nie naprzykrza się, nie zabiega o jej uwagę, nie błaga jej o nic. Po prostu ją kocha, ale dalej żyje swoim życiem. Tyle że ona wróciła do miasteczka, więc ich drogi krzyżują się coraz częściej i dzięki temu mamy coraz więcej interakcji.

Szalenie podoba mi się scena, gdy ona chce go zbadać, uspakaja go, żeby się nie bał, bo wali mu serce, a on po prostu, bez żadnych podtekstów, bez żadnego kręcenia czy nawet flirtowania stwierdza, że to nie ze strachu. I patrzy prosto w te jej urocze, brązowe ślepia.

screen z serialu Roswell S01E03

Nie do końca rozumiem Liz stosunek do Maxa przez większość pierwszego sezonu. Opis serialu zakłada, że on był jej szkolną miłością, ale jakoś ta ich obecna relacja, po jej powrocie 10 lat później,  nie bardzo mi do tego pasuje. Próbuję doszukiwać się jakichś oznak jej uczuć do niego pomiędzy tym całym podejrzewaniem go o najgorsze, ale czuję, że trochę mnie to gubi.

Co mi się nie podoba w tej nowej wersji?

Ja wiem, że to inspiracja i nie może być idealną kopią tamtego. Ja to wszystko rozumiem. Ale Roswell to moja wieloletnia miłość i obsadzenie historii w świecie dorosłych jakoś do mnie nie trafia. Bohaterowie chodzili do szkoły średniej, nie byli 10 lat po niej. Alex i Michael nie woleli facetów, byli hetero. Maria nie była wróżką (a tak przy okazji z pewnością była blondynką – zarówno w książce, jak i w serialu), a Kyle nie stracił ojca. To jego ojciec, a nie mama, był szeryfem. Kyle w sumie w ogóle nie miał matki, mieszkał z ojcem. Nie mówiąc już o tym, że w życiu bym nie zrobiła z dorosłego Kyle’a lekarza. A Liz wychowywała się bez siostry, ale za to z obojgiem rodziców!

I gdybym ja tej oryginalnej historii nie znała, to pokochałabym ten serial. Serio, jest świetny, gdy nie patrzeć na niego przez pryzmat oryginału. Aktorzy są bardzo fajnie dobrani, nad dialogami zdecydowanie pracował ktoś, kto ogarnia wątki romantyczne. Ale przy pierwszych dwóch seansach niestety nie umiałam się od tego odciąć i ciągle ten serial porównywałam do tamtej wersji.

(Za to przy jakimś trzecim czy czwartym seansie przepadłam. Pokochałam ten serial nie przez pryzmat miłości do Roswell w ogóle, ale przez pryzmat tej nowej historii po prostu, bez jakichkolwiek porównań xD).

Moce kosmitów

Wracając do pierwszego wrażenia. Nie do końca podobają mi się moce Maxa, Isobel i Michaela. W oryginale Max mógł leczyć i nie wybuchały przy tym żadne lampy. Michael dostał dar przesuwania przedmiotów i bardzo ładnie nad nim panuje – widać, że przez całe życie nie stronił od swojego talentu.

Isobel jest z kolei dziwna. Okej, wiem, że jest dziwna, bo jest kosmitką, ale nie o to mi chodzi xD Jej dar jest jakiś taki… niby jest, ale odnoszę wrażenie, jakby twórcy nie do końca wiedzieli, o co im chodzi, gdy wymyślali tę jej przypadłość mentalnego włażenia do głów śmiertelników. Oryginalna Isabel mogła wchodzić do ludzkich snów. I to było ciekawe, bo w tych snach też mogła ludźmi manipulować.

Tutaj dziewczyna wchodzi do umysłów świadomych ludzi, na jawie, rozmawia z nimi niczym medium i wydaje się, jakby robiła to całe życie, a jednak jej zdrowie dostaje mocnego kopa, gdy zaczyna to robić na naszych oczach w jakimś konkretnym celu. Nagle słabnie i traci nad tym wszystkim panowanie. Ten jej mąż też jest nie wiadomo skąd. Był dla mnie takim zaskoczeniem, że gdy został pokazany pierwszy raz, miałam minę z takim wielkim WTF w oczach. No bo kto to jest?? Skąd on się tam wziął i dlaczego Isobel nie ma za męża takiego uroczego prawnika jak w oryginale? I dlaczego, u licha, Alex do niej nie wzdycha??!!

Isobel jako niepewna siebie, zastraszona dziewczyna też mi się nie podoba. Ona bawiła się chłopakami, była miss szkoły, inne dziewczyny chciały się z nią przyjaźnić albo jej nienawidziły. To nie jest tamta Isabel.

No dobrze, a co mi się w tym serialu podoba? Genialnie ogarnięty wątek romantyczny, gdy na niego spojrzeć zupełnie osobno. Bez kojarzenia z książką czy tamtym pierwszym serialem. Charaktery postaci, które do stworzonej tutaj historii pasują idealnie. Michael jako biseksualny ziom na luzie i z lekkim podejściem do życia, a jednak umie walnąć spojrzeniem w odpowiedniej chwili, wykazać się troską czy odpowiedzialnością. Max, którego spojrzenie przeszywa mnie równo mocno, jak samą Liz. Pięknie się na nią patrzy! Przenikliwie. A jednak bez tej obsesji, która kazałaby dziewczynie uciekać gdzie pieprz rośnie przez wariatem.

Strasznie brakuje mi w tej ekranizacji (tak samo jak w tej oryginalnej, pierwszej) wątku Michela i jego relacji z rodziną Evansów. W książkach był częścią ich życia, traktowany jak brat i trzecie dziecko sympatycznej pary rodziców. Niestety w obu serialach mocno tego zabrakło. Michael jest obcym, a Max i Isobel są dziećmi. Nie ma między nimi zażyłości poza tą, która jest oczywista. Nie ma zażyłości pomiędzy całą rodziną a tym samotnym jedynakiem. Cholernie mi tego brakuje.

Pierwszy sezon wiele wyjaśnia i zastanawiałam się, jaki będzie pomysł na drugi, skoro ten pierwszy nie zostawił zbyt wiele furtek. A jednak gdy już przekonałam się do nowej wersji fabuły, wciągnęłam się też w drugi sezon, który przyniósł nowe zagadki, mnóóóóstwo nowych wątków i od groma problemów. Niestety wątek Rosy, zmarłej siostry Liz jest wg mnie przestrzelony i zupełnie niepotrzebny, więc ja w sumie „przecierpiałam” go po prostu, byle do końca sezonu. Zachwyciłam się kilkoma rozwiązaniami, szczególnie tym, które dotyczy przeszłości Marii.

A teraz próbuję dojrzewać do trzeciego sezonu. Mam na to czas, bo HBO dopiero wypuszcza nowe odcinki, więc pełny sezon nawet nie jest dostępny. Pierwszy odcinek mnie pokonał: zanudził, trochę zniesmaczył zbyt ciężkimi zwrotami akcji i ponurą atmosferą u niektórych bohaterów, ale wierzę w to, że jeszcze przyjdzie czas na moje uwielbienie również tym sezonem 😉

Tymczasem poniżej jeszcze lista ulubionych scen z całego serialu. Jest ich niewiele, ale za późno zaczęłam je spisywać, więc będę je tu dodawać partiami.

Ulubione sceny z sezonu pierwszego
Liz & Max

S01E03
2:58

– Nie bój się mnie.
– Nie boję.
– Serce ci wali.
– Nie ze strachu.
Liz & Max

S01E11
25:35

– Wyglądasz…
– Gdybyś zdążył na czas, padłbyś z wrażenia.
Maria & Michael

S01E11
27:16

– Zawołam Liz, jeśli chcesz się mnie pozbyć.
– Problem w tym, że nie chcę.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *